Kolega jak widzę ma inną wizję, wysłuchajcie zatem mojej historii. Jesienią zeszłego roku, przełamując z wielkim trudem opór materii własnej, zabrałem się w końcu za pracę nad debiutem literackim - powieścią sensacyjną o roboczym tytule „POLARIS”. Myślami błądziłem pośród śnieżnych zasp na niegościnnych lądach, rzuconych przez kaprys natury za koło podbiegunowe.
Kiedy zamykałem oczy słyszałem, jak z jękiem zmęczenia, od czoła lodowca odrywa się kawał ważącej parę tysięcy ton lodowej bryły i wpada do wody z głośnym pluskiem. Olbrzymie fontanny wody tryskają w powietrze, zaś odgłos uderzenia w wodę dochodzi dopiero po kilku sekundach, w trakcie których w miejscu upadku zdążyła się już uformować fala, rozchodząca się wokół w postaci wodnego wału pędzącego niczym tokijski ekspres. Wtedy zazwyczaj na moim biurku przewracały się z dudnieniem góry zgromadzonych tam książek o tematyce polarnej, których pokaźną kolekcję zebrałem (nieźle się przy tym rujnując finansowo) dzięki sympatycznemu antykwariatowi – gdzieś przy ul. Piotrkowskiej w Łodzi.
Gustav Holst: „Planets Suite” – Uranus, The Magician
W grudniu rozmawiałem kilka razy o sztuce Maćka z moim kuzynem. Przymierzał się on do jej sfilmowania w kilkudziesięciominutowym formacie i mordował się właśnie z kolegą nad scenariuszem. Obiecałem im pomóc, bowiem scenopisarstwo było już od 10 lat w sferze mojego hobby.
W tym czasie „POLARIS” znajdowało się ciągle w fazie pre-produkcji, a tempo mocno zmalało za sprawą intensywnych prac nad Lśnieniem #1 i #2 oraz festiwali „Interscenario” i „MFK”. Po miesiącu okazało się, że nasze spojrzenia na leżące na stole zadanie są niekompatybilne. To do czego oni podchodzili z ogromnym pietyzmem, dla mnie było zaledwie dobrym punktem wyjścia, zaczynem na bazie którego należy stworzyć zupełnie nową historię, lepiej w mojej ocenie wpisującą się w ramy X muzy. Kolejny miesiąc chodziłem z tym pomysłem w głowie. W tym czasie byłem ciągle pod silnym wrażeniem wydarzeń z przełomu listopada i grudnia, kiedy to zbrodnia na całe 7 dni objęła we władanie miasto – przez Wrocław, za sprawą mrocznych przybyszów z Galicji, przetoczył się jak walec Międzynarodowy Festiwal Kryminału (MFK).
W tym czasie „POLARIS” znajdowało się ciągle w fazie pre-produkcji, a tempo mocno zmalało za sprawą intensywnych prac nad Lśnieniem #1 i #2 oraz festiwali „Interscenario” i „MFK”. Po miesiącu okazało się, że nasze spojrzenia na leżące na stole zadanie są niekompatybilne. To do czego oni podchodzili z ogromnym pietyzmem, dla mnie było zaledwie dobrym punktem wyjścia, zaczynem na bazie którego należy stworzyć zupełnie nową historię, lepiej w mojej ocenie wpisującą się w ramy X muzy. Kolejny miesiąc chodziłem z tym pomysłem w głowie. W tym czasie byłem ciągle pod silnym wrażeniem wydarzeń z przełomu listopada i grudnia, kiedy to zbrodnia na całe 7 dni objęła we władanie miasto – przez Wrocław, za sprawą mrocznych przybyszów z Galicji, przetoczył się jak walec Międzynarodowy Festiwal Kryminału (MFK).
Ten oto labirynt zdarzeń doprowadził nas do pewnego czwartku, gdzieś w połowie lutego, kiedy to siedzieliśmy z Łukaszem w opustoszałym, za sprawą plagi egzaminacyjnej, studiu UniRadia i opowiedziałem mu tę historię po raz pierwszy. Dokładnie nie pamiętam czy minął jeden dzień czy dwa, kiedy Łukasz powiedział – napiszmy o tym książkę. Razem.
No cóż, skoro tajemnice polarnych ustroni tyle już przeleżały ukryte pod lodową pokrywą, mogą poczekać jeszcze trochę. Papierowe zaspy na moim biurku powędrowały w równe rządki na półkę, zaś stosy zgromadzonych materiałów i notatek, zostały zamknięte w okładkach segregatorów. Po kolejnych kilku dniach Łukasz przysłał mi swoją część historii – opowiadanie „Noc wszystkich trupów”, które możecie przeczytać w antologii „Mogliby w końcu kogoś zabić” (Oficynka 2010).
Wtedy próbując ułożyć sobie w głowie sekwencję zdarzeń, która po wielu latach snucia różnych planów, doprowadziła nas do realnej współpracy, myślałem że jest to moment magiczny. Co zostało w powieści z opowiadania i jak blisko od przyjaźni do nienawiści przeczytacie w kolejnych sesjach. Także o tym jak wszyscy padliśmy ofiarą sprytnej manipulacji, ale wtedy jeszcze tego nie wiedziałem...
Sebastian
No cóż, skoro tajemnice polarnych ustroni tyle już przeleżały ukryte pod lodową pokrywą, mogą poczekać jeszcze trochę. Papierowe zaspy na moim biurku powędrowały w równe rządki na półkę, zaś stosy zgromadzonych materiałów i notatek, zostały zamknięte w okładkach segregatorów. Po kolejnych kilku dniach Łukasz przysłał mi swoją część historii – opowiadanie „Noc wszystkich trupów”, które możecie przeczytać w antologii „Mogliby w końcu kogoś zabić” (Oficynka 2010).
Wtedy próbując ułożyć sobie w głowie sekwencję zdarzeń, która po wielu latach snucia różnych planów, doprowadziła nas do realnej współpracy, myślałem że jest to moment magiczny. Co zostało w powieści z opowiadania i jak blisko od przyjaźni do nienawiści przeczytacie w kolejnych sesjach. Także o tym jak wszyscy padliśmy ofiarą sprytnej manipulacji, ale wtedy jeszcze tego nie wiedziałem...
Sebastian